- Co się dzieje?
Powiedziałem i przeciągnąłem się w swojej jaskini. Wstałem i odsząsnąłem się. Na początku nic nie widziałem, bo byłem zbyt zaspany. Wczoraj do późna rzucałem zaklęcia. W końcu jednak wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Poskubałem trochę trawy i napiłem się wody. Poczułem lekki wietrzyk. Podniosłem głowę nadal mając w pysku kilka źdźbeł trawy. Zobaczyłem wielką czarną górę. Szybko zjadłem resztę trawy i uśmiechnąłem się do siebie. No czas na podróż. Skupiłem się mocno na jednej rzeczy i po chwili przede mną znalazła się torba na różne rzeczy. Położyłem sobie torbę na plecach i włożyłem tam: Trochę liści o raz trochę wody w bukłaku który także wyczarowałem. Wszystkie rzeczy były szare lub lekko czarniawe no prócz wody. W końcu używam czarnej magii. Szybko zacząłem iść w stronę góry. Trwało to dosyć długo, ale w końcu dotarłem u podnóża góry. Byłem zmęczony i ciężko mi się oddychało. Położyłem się w jaskini nieopodal i zasnąłem. Kiedy się obudziłem zobaczyłem przed sobą czarnego pegaza który miał wiele ran. Wstałem i powiedziałem.
- To twoja jaskinia? Przepraszam, że tu wszedłem.
Chciałem wyjść, ale pegaz zagrodził mi drogę.
- Nie wyjdziesz stąd... Żywy...
Rzucił się na mnie i zaczął mnie szarpać. Szybko go odepchnąłem i wyczarowałem czarny miecz. Szybko podbiegłem do pegaza i przebiłem go mieczem na prze wylot. Zanim umarł zapytałem.
- Kim jesteś?
- Pegazem... Śmierci...
Powiedział po czym wyzionął ducha. Miecz zniknął a ja stałem jak wryty. Ja zabiłem pegaza śmierci?! Dobra ochłońmy. Pójdę dalej i nie będę o tym pamiętał. Kiedy wyszedłem z jaskini świeciło słońce i koło jaskini była wielka trawa. No to rozumiem! Zacząłem powoli jeść trawę. Smakowała wspaniale! Ale także zjadłem wczorajszą trawę i wypiłem wodę. Narwałem dużo trawy i napchałem do torby. Następnie napełniłem bukłaczek wodą którą znalazłem tuż przy wejściu na górę. Założyłem na powrót swój prowiant i spojrzałem na drogę prowadzącą w górę. Była wąska i dość stroma. Nie zraziło mnie to jednak. Wszedłem na nią i zacząłem iść w górę. Nagle spadły wielkie kamulce i zawaliły część drogi. Westchnąłem i zacząłem odrzucać kamienie. Wkrótce usunąłem większość kamieni i mogłem spokojnie przejść na drugą stronę. Jakoś droga się dłużyła więc zacząłem sobie robić plany na inne dni kiedy wrócę do stada. Tak się zamyśliłem, że prawię spadłem z góry, bo nie skręciłem w lewo. Teraz powoli skręciłem i skupiłem się na drodze. Byłem już w połowie kiedy zobaczyłem białego jednorożca. Miał przy sobie biały miecz.
- Witaj przybyszu. Zabiłeś mi brata więc... Ty zginiesz!
Jednorożec rzucił się na mnie i drasnął mnie w przednią nogę. Syknąłem z bólu. Wyczarowałem więc czarny miecz i wymierzyłem w niego. Niestety okazało się, że on umie tak samo władać mieczem jak ja. Zaczęła się długa i męcząca walka. Udało mi się go drasnąć lekko w brzuch, ale on nic sobie z tego nie robił. Nadal walczyliśmy zaciekle. Nagle zderzyliśmy się rogami i przebiłem go przez przypadek mieczem. No czasem takie przypadki się przydają. Wyciągnąłem miecz który potem zniknął.
- No pokonałeś jednorożca życia, ale... Przyjdzie jeszcze silniejszy ode mnie...
Powiedział i wyzionął ducha. O co mu chodziło? Dobra nie wiem co się tu dzieje, ale oby się szybko skończyło. Powoli słońce zaczęło zachodzić a ja dopiero byłem w połowie drogi na szczyt. Znalazłem jakieś wolne miejsce i zasnąłem gdy się obudziłem zjadłem i wypiłem wodę, ale nie całą. Wstałem i poszedłem na górę. Kiedy byłem na szczycie byłem wyczerpany więc wypiłem resztkę wody. Dodała mi ona sił i nagle zobaczyłem przed sobą jakiegoś unicorna.
- A ty to kto?
Zapytałem. Wyglądał nieco dziwacznie. Miał róg jak miecz, skrzydła jak smok i był koloru galaktyki.
- Witaj jestem unicornem wszechświata. Zabiłeś moje dzieci... Nie daruję ci tego!
To się robi nudne. No, ale teraz to nie jakiś zwykły przeciwnik. Teraz muszę się skupić. Albo on, albo ja! Wyczarowałem swój miecz i pochyliłem głowę. On wyczarował topór. No dobra to już nie za bardzo mi się podoba. Zacząłem szarżować na konia, ale ten tylko raz zamachnął i na policzku miałem głęboka ranę. Odrzuciło mnie to. Znów zacząłem biec na konia, ale zamiast od razy zadać mu cios zrobiłem unik i odciąłem mu jedno skrzydło. Wrzasnął przeraźliwie i zaczął się zataczać. Korzystając z okazji obciąłem mu drugie skrzydło. Upadł a ja korzystając z okazji przebiłem ogiera. No na reszcie koniec. Użyłem mocy teleportacji i byłem już na terenach stada. Odetchnąłem z ulgą. Muszę o tym wszystkim powiedzieć. Znalazłem Lunę, Danny'ego i Belle i im o tym opowiedziałem. Ale nie szczędziłem szczegółów. Niczego nie pominąłem. Wszyscy patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
- Łał! Niesamowite!
Powiedział Danny.
- To ta ja idę.
powiedziałem i z uśmiechem poszedłem do mojej jaskini.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz